Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MisterDry z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 38701.94 kilometrów w tym 99.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.62 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy MisterDry.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

moje naj

Dystans całkowity:3232.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:137:50
Średnia prędkość:23.46 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Suma podjazdów:2441 m
Maks. tętno maksymalne:174 (91 %)
Maks. tętno średnie:131 (68 %)
Suma kalorii:8882 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:248.68 km i 10h 36m
Więcej statystyk
  • DST 302.51km
  • Czas 12:30
  • VAVG 24.20km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 174 ( 91%)
  • HRavg 131 ( 68%)
  • Kalorie 8610kcal
  • Podjazdy 2407m
  • Sprzęt Kasumi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Perunowe

Sobota, 25 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Niby szosa ale ofrołd tyż był. Pierwszy na własne życzenie bo zignorowałem to co mapa pokazuje a kolejne to niedoskonałość serwisów, z którą nie pierwszy raz się stykam. Tak czy siak najważniejsze, że bez kapci.


Droga od Masłońskich w kierunku Myszkowa. Kiedyś po jednej stronie brukowany chodnik i pseudo DDR. Teraz wygląda na to, że ktoś kto to projektował miał więcej oleju w głowie. Za Żarkami jakieś dwa kilometry po tłuczniu


Most na Centurii w Skałbani. Jak auto przejechało to wszystkie deski podskakiwały :). Swoją drogą we wiosce jest klub sportowy o tej samej nazwie co rzeczka.


Park w Krzeszowicach


A tutaj to nie wiem. Niestety coś jest na rzeczy z moim telefonem i prawie wszystkie zdjęcia nie są tam gdzie cyknąłem. Czasem, jak w tym przypadku jest dość spora odległość.


Ołtarz ofiarny bo cóż by innego.


Podczas biesiady. Oprócz wypitki i wyżerki było też strzelanie z łuku i walki na miecze. Tego drugiego nie widziałem bo pora była wracać. Niestety trochę daleko ten Kraków.


Dolina Będkowska. Obecnie chyba całość jest w asfalcie. Niestety. Na szczęście zdążyłem się załapać na jej naturalność.


Rynek w Olkuszu. Nie mogłem odpuścić sobie foty.

A dalej to już o lampce i foty w takich okolicznościach nie wychodzą. W Myszkowie trochę pobłądziłem a przed Żarkami navi pokierowała mnie na szutrówkę, która przeszła w drogę bitą. Jak pech to pech. Do domu dotarłem koło 1:30 i właściwie na ostatnią chwilę przed padem baterii w przedniej lampce.





  • DST 80.20km
  • Czas 05:22
  • VAVG 14.94km/h
  • VMAX 29.52km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 272kcal
  • Podjazdy 34m
  • Sprzęt Bydle
  • Aktywność Jazda na rowerze

Polskie Malediwy

Sobota, 6 czerwca 2020 · dodano: 07.06.2020 | Komentarze 1

Albo polska Chorwacja bo i takie określenie też się pojawia, a może i są jeszcze jakieś inne. W każdym razie by tu dotrzeć zdecydowaliśmy się zacząć nad Pogorią w Wojkowicach.
Po zdjęciu rowerów z wieszaka udaliśmy się wzdłuż zachodniego brzegu. Wiał dość mocny wiatr niosący przyjemny chłód od wody bo z nieba wyjątkowo tego dnia lał się żar. Wyjątkowo, od ponoć 30 lat nie było tak paskudnego maja a i początek czerwca również urokliwy nie jest.

Pogoria IV

Chciałem przy okazji zobaczyć rodzimowiercze miejsce obrzędowe w parku Zielona. Niestety elektronika zawiodła i pierwsze kilometry zrobiliśmy bez śladu w liczniku, a że jeżdżenie z włączonym telem w ręce w pełnym słońcu i to po wertepach jest co najmniej upierdliwe, to nawet nie wiem kiedy przegapiłem moment skrętu. W końcu straciłem cierpliwość i po pierwszych 9 kaemach zrobiliśmy przerwę na zresetowanie elektroniki. Nareszcie udało się wrzucić ślad na licznik i od pory poszło już z górki. Prawie. Bo zdarzyło się tak, że droga którą mieliśmy jechać okazała się zabudowana lub zarośnięta. Musieliśmy więc szukać objazdów i dzięki temu zaliczyliśmy trochę węższych leśnych ścieżek i to z błotem. W to mi graj ale Aga nie była zadowolona. Ale nawet te co są oznaczone jako szlaki turystyczne to też nie zawsze szerokie drogi pożarowe.

Fragment starej kolei przecinającej szlak


Resztki czegoś, pewnie pozostałości po jakimś budynku kolejowym

Za to nad Białą Przemszą natknęliśmy się na drzewa pokryte cienką warstwą pajęczyny czy kokonu. Calutkie od ziemi po czubki. Na niektórych było też pełno kokonów, w których pewnie "dojrzewały" pająki.


I tak jadąc po terenach zielonych dotarliśmy do chyba najlepszej rowerostrady w Polsce czyli Velostrady w Jaworznie. 


Velostrada. Nie ma szans by w Częstochowie takie coś się pojawiło. U nas to co najwyżej można szlaki piesze i rowerowe asfaltować.

Po krótkim odpoczynku koło galerii pojechaliśmy do Geo Sfery. Całkiem fajne miejsce ale oglądamy je tylko z góry bo spieszno nam do "wisienki na torcie".

Geo Sfera. Na tablicy napisano, że są owce. Owiec nie widzielim jeno to co one wydzieliły.

I w końcu taa dammm... Prawie jesteśmy. Najpierw parking nabity po brzegi. Kto by pomyślał, że jak tylko przyjdzie ciepła słoneczna sobota to tylu ludzi wylezie z domów? Stąd jakieś 5 km do do prawdziwego celu ale jedzie się przyjemnie mimo tłumu. Po drodze jest jeszcze zbiornik Gródek


I już jesteśmy na polskich Malediwach. Naprawdę urocze miejsce, szczególnie w taką pogodę.

Oba zbiorniki nie są duże i nie wolno w nich pływać. Z góry wygląda to naprawdę ładnie


Obok jest też bacówka ale znów owiec nie widzieliśmy. Jest też ścieżka dydaktyczna o układzie słonecznym.

Na tym nasze kręcenie się nie kończy bo mamy jeszcze do zaliczenia jeszcze jedno jezioro. Ślad prowadził nas przy wypasie owiec, krótko w las a potem w pole. Dosłownie. Rolnik zaorał, zasiał ale szlak jest. Kolejne kuriozum.

Buszujący w zbożu


 Zalew Sosina. Ostatni punkt na trasie. Są tam domki letniskowe oraz niewielki hotel jeszcze z poprzedniej epoki.


Kuchnia w tym miejscu nie powala bo mała buda oferuje tylko dość podły fastfood. My wzięliśmy zapiekanki lekko niedopieczone i na szczęście schłodzone "zerówki". Dzień upalny a trasa wiodła jakoś tak dziwnie, że nie mijaliśmy żadnego sklepu. Oprócz centrum Jaworzna ale ja tam wolę wejść do małego wiejskiego sklepiku a tu taka niespodzianka. Czasem tak bywa. 

Powrót okazał się bardziej morderczy niż jazda tam a to za sprawą piachu oraz tłucznia. Były też wąskie ścieżki, krzaki i jazda szlakiem pieszym wzdłuż czynnych torów. 

W życiu tyle torów nie mijałem podczas jednego wypadu


Ten MIG do Japonii nie poleci


Singli dziś był dostatek

Szczytem wszystkiego było to jak jadąc po śladzie okazało się, że jesteśmy pośrodku jakiegoś węzła kolejowego. Takie ścieżki bywają na mapach. Człowiek nie zna wszystkiego w okolicy a co dopiero gdzieś dalej a niestety trzeba się zdać na to co oferuje oprogramowanie. Trudno też wszystko sprawdzać na mapach satelitarnych bo za dużo czasu to zajmuje i wyszło jak wyszło. Wobec powyższego postanowiłem wgrać nowy ślad, który poprowadzi nas w miarę prosto do samochodu i przy okazji zakończyłem nagrywanie stąd tylko środkową część tutaj wrzucam bo tamtych moim zdaniem nie ma sensu. Zsumowałem tylko dystans i czas. 



Kategoria moje naj, Rodzinnie


  • DST 302.10km
  • Czas 12:34
  • VAVG 24.04km/h
  • Sprzęt Kasumi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Święto Peruna - na wojnie z samym sobą

Sobota, 20 lipca 2019 · dodano: 22.07.2019 | Komentarze 1

Muzycznie i tematycznie

Na święto Peruna do Grodu Kraka. Lekko nie było ale pokonałem sam siebie. W tamtą stronę w dodatku, choć po drzewach tego nie było widać pod wiatr. Chwilą wytchnienia była urocza

Biała Droga ze słynnym

suchym drzewem zwanym "drzewem wisielców".
Dalej prawie standard bo tym razem od Bramy Krakowskiej brukiem

do Białego Kościoła by stamtąd wrócić na "szlak".

A potem to trochę włóczenia po Krakowie, szamano i jazda na miejsce by zrobić to po co się przyjechało.



Na biesiadzie nie zostałem bo jeszcze sporo kaemów było do zrobienia. A najgorsze, że na wyjeździe z Krakowa coś mnie ukąsiło i teraz mam wargę jak po botoksie. 

Garść suchych faktów:
Poprzednią taką niemal od początku męczącą jazdę miałem na trasie Czewa-Krk-Czewa.
Poprzednia wycieczka w klimatach około pogańskich to trasa Czewa-Krk-Czewa.
Dystans roku - poprzedni to 270 na trasie Czewa-Krk-Czewa.
Najdłuższy przejazd samotnie - poprzedni 281 na trasie... A jakże - Czewa-Krk-Czewa.





  • DST 342.00km
  • Czas 13:52
  • VAVG 24.66km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Sprzęt Kushinada
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mini Orbita

Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 27.07.2015 | Komentarze 4




Jak rodziła się MiO i wszystkie sprawy związane z tą "wycieczką" są w tym temacie.

Jakoś tak się złożyło, że mimo i w tym roku praca nie przeszkadzała to jednak inne okoliczności nie pozwalały jeździć tyle ile bym chciał. Wobec takiej sytuacji całość już na wstępie odrzuciłem i za cel postawiłem sobie 300+. I udało się. Dystans całkowity wyniósł 342 km a od Kamyka (bo Krzara ustalił, że od tegoż miejsca będą liczone keaemy z Orbity) 330 km. Najpierw zbiórka pod Altaną Żywiec i wspólna jazda do Folwarku Kamyk gdzie mamy genialnie zorganizowany pit-stop i przechowalnie bagaży. Gospodarze uraczyli nas smacznymi posiłkami, szczególnie przypadło mi do gustu ciasto i kompot.



Wiśta wiooo...
Z Folwarku ruszamy piątkami. Ci z najlepszymi życiówkami na końcu, więc z numerem 4 ruszam w ostatniej grupie. Krzara prosi abyśmy poczekali na niego, ale kolesie jadą na pińcet i w efekcie sporą część okrążenia jedziemy we dwoje. Początkowo towarzyszył na Damzac, ale że rano zrobił półmaraton i jechał na góralu odpadł przed Małusami.


Podjazd od Mstowa pod Małusy - fotografia autorstwa Marka Pogórskiego

Później w Konopiskach "zgraliśmy się" z Parkerem i jeszcze jednym szoszonem a koło Wręczycy zostajemy "wchłonięci" przez kolejną ekipę. Pierwsze kółko penkło.

Na drugie zabieram się ze Skowronkami i Siwuchem. Do składu postanowili dołączyć jeszcze Adii, Parker oraz KIT. Wszystko było fajnie tylko gdzieś za Olsztynem padły mi baterie. Na dodatek niedługo potem rozpadał się deszcz. Już chciałem się wycofać w Poraju ale na szczęście nie było pociągu. Dobrze też, że przestało padać jeszcze po tej stronie DK1.  Resztę pętli spędziłem wlokąc się w ogonie.

Trzecie kółko zaczęliśmy po pierwszych kurach. Jedziemy w składzie Adii, Skowronki, Parker, Siwuch, Kit, Krzara, KIT i jeszcze jeden szoszon, którego ksywki nie pomnę. Kółeczko szło lodzio miodzio. KIT pożegnał na we Mstowie a przed przejazdem w Poraju Siwuch, który został w trochę w tyle przebił dętkę. Poczekaliśmy na niego na pobliskiej stacji. Tu jednak Krzara i szoszon ruszyli wcześniej a my w okrojonym składzie z kwadrans później. We Wręczycy natknęliśmy się Mirka Zyskę z JuraBiku i wspomagani przez świeże siły dokręciliśmy do Kamyka.

Zjazd. Dla mnie był to koniec. Jeszcze w dodatku bebechy zaczęły dawać o sobie znać. Ale mimo wszystko wyruszyłem na czwarte by potowarzyszyć Skowronkom, Siwuchowi i Mirkowi oraz by dobitniej zaznaczyć + do swoich 300-tu. Dotarłem z nimi do DK1 i tu pożegnawszy towarzystwo odbiłem do domu. Trafiło mi się trochę przełaju i niesamowity wmordełind. Brzuch już nie dokuczał - to było coś gorszego bo mogłem tylko płytko oddychać a kijowy asfalt nie pomagał. Jakoś przemogłem chęć by zadzwonić po transport i dowlokłem się domu. W końcu nie od dziś wiadomo, że ból przeminie - chwała pozostanie.

Ujechałem się konkretnie. Pierwsze kółko zrobiłem tak jak to opracował Krzara, kolejne dwa były dopuszczonym przez Krzyśka wariantem Skowronków.
Na koniec muzyczka, która mi co jakiś czas towarzyszyła podczas jazdy. Kawał niezłej elektroniki.




  • DST 257.18km
  • Czas 09:23
  • VAVG 27.41km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Sprzęt Kushinada
  • Aktywność Jazda na rowerze

Decathlon Orbita czyli powtórka z piekła

Niedziela, 20 lipca 2014 · dodano: 21.07.2014 | Komentarze 6

Niestety nie dane mi było rozjeździć się na czas i mając na uwadze słowa Krzyśka przemyślałem sprawę i stwierdziłem, że zrobię połówkę :). I tak stwierdziłem, że podjadę do Zawiercia i tam wskoczę na Orbitę. Z chałupy ruszyłem tuż przed 9-tą by bez szarpania dotrzeć na miejsce, jednak wiatr i skwar zweryfikowały moje siły. Już na podjeździe w Biskupicach myślałem, że zejdę z roweru by zaraz potem zejść :). A później było jeszcze goręcej. Na szczęście nie poddałem się a z każdym kilometrem nastawienie było coraz bardziej bojowe. Zresztą nie mogłem inaczej bo bo byłem umówiony z Rafałem Skowronkiem, który ambitnie kręcił całość.
W Zawierciu czekam w umówionym miejscu. Najpierw dojeżdża Damzac I Jammiq ale oni nie na szosach więc po jakimś czasie śmigają a kilka minut po nich podjeżdża lekka kawaleria. Same szosy jeno Robert na góralu ale to twardy chłop i nie jednego szoszona by zagiął. W tak silnym składzie jedziemy na obiad do Brynku.




Po drodze mamy jeszcze przerwę na ochłodzenie w rzece.



Z chłopakami z wozu technicznego

Po obiedzie szybka jazda wyznaczoną trasą. Miało być spokojnie tak z 27km/h ale jakoś tak mimowolnie wychodziło nawet 10 więcej. Z dwiema przerwami docieramy do Krzepic gdzie w Zajeździe Pod Różą czekają na nas różnego rodzaju pyszotki. Ponieważ czas goni, więc gonimy i my. Ostanie 35 kaemów mija szybko i sprawnie ale dla mnie kres sił to ostatni podjazd przed Czewą. Chłopaki oddalają się na jakieś 100 m, niewiele ale kolejny podjazd powiększa stratę. Na szczęście Rafał i Robert zwalniają (dzięki) i udaje nam się dogonić resztę. Uuufff... mimo, że to tylko 250 km to zmęczyło mnie jak diabli.




  • DST 291.74km
  • Czas 11:24
  • VAVG 25.59km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Orbita 450

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 29.07.2013 | Komentarze 8

Informacje o tegorocznej Orbicie oraz pełna lista uczestników tutaj.




Tradycyjnie o północy start pod energetykiem. 32 osoby ruszyły w kierunku Krzepic. A tam najpierw na rynku od groma ludzi biło nam brawo i zagrzewało do do jazdy okrzykami na co odpowiedzieliśmy radosnym wyciem a pod Zajazdem Pod Różą wieczór panieński :). Wspólna focia z dziewczynami, podrzuciliśmy parę razy przyszłą bohaterkę zamieszania i w drogę. Nocna jazda była świetna, nad wyraz ciepła noc i tempo lżejsze niż w zeszłym roku. W Nowym Świecie przed Bełchatowem czeka wóz techniczny z wodą i bananami, chwila przerwy i na śniadanie. Stąd jako pierwsi ruszamy w trójkę z Śiwucham i Pawłem. Jedziemy powoli by jakaś grupa mogła nas dojść (co zresztą stało się niebawem) a żar z nieba już się leje mimo wczesnej godziny. We Włoszczowej krótki postój na lodzika. Po wejściu do sklepu na moment mnie zamroczyło ale jakoś utrzymałem równowagę. Już wiedziałem, że całość to raczej nie najlepszy pomysł, Ślepy (czyt. słońce) wygrał. Dodatkowo za często mnie odcina.
W Szczekocinach znów łapiemy się na wóz techniczny i fontannę. Niestety woda w niej zielona. Po przerwie obieramy kierunek Zawiercie. Jedziemy w składzie Roland, Marcin87, Elziomalo, Gaweł, Krzara i ja. Roland po paru kilometrach się urwał a my w piątkę mamy przymusowy postój na rzeką Krztynią. Otóż przy wjeździe na most Krzysiek nie zdążył odbić z pobocza na szosę. Efektem jest dość mocno stłuczony nadgarstek bo Krzych nie jest w stanie nawet porządnie utrzymać kierownicy. A woda w rzecze? Bajka :). Z Pawłem doszliśmy do wniosku, że fajnie byłoby spłynąć ją w kanu.
Ostatni przystanek to Zawiercie i Karczma u Stacha. Stąd w dalszą drogę wyruszył Marcin i Sikor, który dopiero zaczynał orbitować. Nasza czwórka udaje się na pociąg.

Ogromne podziękowania dla Pań z Wozu Technicznego.

Nikt w tym roku nie przejechał całości ale są osoby, które wykonały plan a nawet tacy co go przekroczyli. Gratulacje !!!

Została złamana tradycja Orbit bo nie padało. No... startujący popadali z upału :).

Wieczorem krótka posiadówka w Altanie Żywiec na promenadzie. Przy okazji dowiedziałem się, że w niektórych miejscach termometry pokazywały 40 stopni. Ciekawe ile było na asfalcie?




  • DST 281.99km
  • Czas 11:57
  • VAVG 23.60km/h
  • VMAX 57.40km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Takie wianki to nie wianki :(

Sobota, 22 czerwca 2013 · dodano: 22.06.2013 | Komentarze 11

Oj srodze się zawiodłem. Naprawdę. Parę lat temu w tv widziałem transmisję z Wianków. Wtedy była fajna muza a dzierlatki w białych szatach puszczały splecione kwiecie na wodę. Był klimat dawnych słowiańskich obrzędów. A dziś? Co prawda wiedziałem, że na jarmark pogańsko średniowieczny nie zdążę a koncert symfoniczny, który był w planach jakoś nie był dla mnie zachętą. Nawet nie żałowałem, że przyjechałem tak późno bo dopiero koło 21:30. Tylko te wianki. Co prawda organizator nie miał tego w planach ale i tak miałem nadzieję, że jednak coś będzie. I tak coś co w nazwie nawiązuje do Nocy Kupalnej wcale tym nie jest. No cóż przeszedłem się obok Wawelu i zrobiłem parę zdjęć.






Na rynku też se cyknąłem focie




A później zapiekanka i w drogę powrotną połączoną jak zwykle z błądzeniem po Krakowie. Niebo zachmurzone a łysego nie widać. Trochę po północy wjechałem przez mostek do doliny Prądnika. Kurcze co to była za jazda. Wąski asfalt, kiepska lampka, zero ludzi i jakieś dziwne odgłosy tam gdzie nie było zabudowań. Za to przy niektórych domach jak jakiś większy pies ruszył pędem w stronę siatki to zmęczenie ustępowało :). I tak podziwiając widoki powolutku telepię się do domu.









Główny cel wycieczki czyli nocny przejazd przez dolinę Prądnika został zrealizowany. Co prawda zdjęcia kiepskie ale widoki mam w pamięci i tego nic i nikt mi nie odbierze. Tylko chłodno było. Momentami aż za bardzo ale to chyba dlatego, że wyruszając o 16-tej w lejący się z nieba skwar za bardzo mnie przypiekło. Cieplej to było dopiero w Czewie.

Podziękowania dla krakowskiego rowerzysty Marcina (o ile dobrze pamiętam) bo bez jego opisu to chyba nie trafiłby do Ojcowa.

Trasa: Czewa, Olsztyn, Poraj, szosą 791 do Ogrodzieńca. Pilica, Wolbrom, Kraków, Prądnik Korzkiewski, Ojców, Olkusz, Ogrodzieniec, Poraj, Olsztyn, Czewa.

Jeśli chcesz zobaczyć więcej zdjęć to klikaj.




  • DST 69.93km
  • Czas 04:27
  • VAVG 15.71km/h
  • Sprzęt Bydle
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gdzieś musi być płycej !

Niedziela, 9 czerwca 2013 · dodano: 09.06.2013 | Komentarze 16

Tyle wyrzuciłem z siebie nad Wartą we Mstowie bo reszta ekipy nieśmiało decydowała się na powrót na asfalt. A ja nie lubię wracać...
A zaczęło się od esa wysłanego przez Rafała, że ruszamy spod skansenu. Zebrała się spora ekipa ale nasz prowodyr nie miał pomysłu na trasę i jakoś tak zostałem przewodnikiem. I ruszyliśmy


najpierw przez Ossona,


z którego zjazd był tylko zapowiedzią tego co nas czeka.

Potem na Przeprośną, i przez Grodzisko do Jaskrowa. Tu już było ciekawiej.





Dalej do Mstowa prowadzi na Mirek bardzo fajną szutrówką i asfaltem a potem przez skate park na zalewik we Mstowie. Tu właśnie padły tytułowe słowa a że koleżka wspominał coś o jakimś mostku to z racji bycia przewodnikiem określam kierunek jazdy. I tak troszkę zarośniętą ścieżką

docieramy do brodu





A dalej wyglądało to tak




Niestety Rafał, który jest na przedzie stwierdza, że dalej nie da rady (wrócę by wybadać) i przez bród oraz inną, wąską trawiastą ścieżką docieramy do asfaltu w Rajsku. Stąd przez wspominany mostek w Kłobukowicach, Zawadę i Turów już asfaltem docieramy do Olsztyna. Tam krótka posiadówka i rozdzielamy się. Większość ciśnie przez rowerostradę a Aga i Przemek towarzyszą mi by przejechać się wzdłuż Warty. Asfaltem docieramy do mostu w Jaskrowie i było tak.


Stwierdzamy, że to raczej nie ma sensu w cofamy do ścieżki, o której wspominał Zbyszek. I tym fajnym singielkiem omijamy to co najgorsze (chyba). Jeszcze raz lądujemy w rzece by w końcu już bez walki

wydostać się wyżej. A potem przez las i znów wzdłuż Warty. Tym razem odcinkiem chronionym przez wał docieramy do domów.
Dzięki Wam za wspólne towarzystwo wy moje żabki i rybki :).

Z działu technicznego.
W najgłębszym miejscu mój rower kierownicą był pod taflą wody. Wtedy przypomniała mi się instrukcja od mojego pierwszego licznika Echo f7. A stało w niej, że z owym komputerkiem można nurkować na głębokość do 10 m. Tajwańce wiedzieli co dobre :).

Więcej zdjęć. Niestety kiepski ze mnie focioGraf.
Inne foty i filmiki znajdą się na profilu Jurabike.


Kategoria moje naj


  • DST 63.81km
  • Czas 04:35
  • VAVG 13.92km/h
  • Sprzęt Bydle
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskid Mały 16-IX-2012

Poniedziałek, 17 września 2012 · dodano: 17.09.2012 | Komentarze 1

17-IX-2011
Z ekipą z CFR w Beskidzie Małym. Gdzieś po godzinie 15-tej już wiem, że nie zaliczymy całej planowanej trasy i na pewno nie znajdziemy Groty Komonieckiego.

18-IX-2011
Po przebudzeniu się już wiem na sto procent, że trza tam wrócić. I to na pewno na góralu a nie na crossie.

Wrzesień 2012
Rzut okiem na mapę i plan trasy ułożyłem w 5 minut. Przedstawiam go Pikselowi, z którym mam jechać. Kontaktuję się również z K4r3lem i Jakubiszonem. Za ich radą zmieniam opony na Bontrager'y.

15-IX-2012
Wyklarował się skład na jutrzejsze śmiganie po górach. Dołącza do nas Outsider. Chłopaki z gór też ostatecznie potwierdzili swój akces.

16-IX-2012
Zaczęło się. Na początku zimno jak diabli ale pieszy zielony szlak szybko nas rozgrzewa. Już na pierwszym podjeździe wychodzi to o czym mówiłem, że będę najsłabszym ogniwem. Pierwszy terenowy podjazd i zabrakło przełożeń. 26x28 to jak dla mnie trochę za dużo w góry. Później było już lepiej, kilka fajnych zjazdów na których nie sposób było nie szaleć. Było też tak

Najgorszy wypych na trasie. Po nim już tylko całkiem łagodnie aż do schroniska. Podjeżdżając poczułem się jak w afryce gdyż z góry dobiegały radosne przyśpiewy i klaskanie. Słów na początku nie można było rozróżnić a po dotarciu ujrzeliśmy

Tu krótki odpoczynek, by uzupełnić płyny i w drogę. Ruszamy czerwonym pieszym. Po drodze Piotrek łapie gumę ale za to w bardzo urokliwym miejscu.



Na Smrekowicy odbijamy na zielony w kierunku Źródła Zimnej Wody

Z tego miejsca mieliśmy się udać do Groty Komonieckiego i wodospadu na Dusicy. Niestety owe miejsca nie są oznaczone i nasze poszukiwania spełzły na niczym. Wobec porażki wróciliśmy znaną już drogą i skierowaliśmy się na Anulę.

Od tego miejsca jechaliśmy już zielonym szlakiem. Ale co to była za frajda. Polecam każdemu. Chłopaki mówili, że to będzie najlepsza część szlaku i mieli rację. Niestety nie dotrzymuję tempa. Zjazdy są fajne ale jak się na góralu jeździ od 3 miesięcy to i techniki człowiek nie ma. Coraz częstsze błędy sprawiają, że wolę mocno zwolnić i zostać w tyle byle by się nie wychrzanić.
Na Ścieszków Groniu żegnamy się z K4r3lem i w pomniejszony składzie zahaczamy jeszcze Zamczysko a dalej już asfaltem podjeżdżamy po Przełęcz Kocierską by zjeść obiad. Tu niestety rozczarowanie. W tym roku na zewnątrz można pić, zjeść tylko w środku. A kto przypilnuje rowerów? Szkoda. Miałem nadzieję, wszamać coś ciepłego i odzyskać siły bo chłopaki dali mi nieźle popalić. A w planach był jeszcze czerwony pieszy w kierunku Potrójnej. Niestety, wiedząc że bez regeneracji nie dam rady ruszamy asfaltem do Andrychowa. Tam szybki, ciepły posiłek i pożegnawszy się z Jakubiszonem wróciliśmy do domu.
Wnioski z wycieczki są dwa. Muszę zmienić młynek z 26 na 22 i dobrze by było zaopatrzyć się w kasetę z koronką 32 i ćwiczyć podjazdy. Z naciskiem na to drugie.
Na koniec jeszcze kapelka, którą polecił mi Kuba Jakubiszon


Kategoria moje naj


  • DST 507.04km
  • Czas 19:00
  • VAVG 26.69km/h
  • VMAX 46.40km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Peta Orbita

Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 7

Peta Orbita czyli 500km w dobę wokół naszego miasta czyli Częstochowy. Ze wszystkim co po drodze czyli zjazdy i podjazdy, remonty i na szczęście w w moim przypadku bez awarii a obawiałem się o swój wolnobieg bo po wycieczce do Krakowa musiałem go rozebrać i dałem bebechy z Shimanowskiego ale niestety nie działało to tak jak trzeba.
Wracając do tematu. Start był spokojny taki honorowy jak na wyścigach ale w momencie gdy znaleźliśmy się na szosie 491 zaczęło się ostre deptanie po pedałach. Już przed Łobodnem znalazłem się w pierwszej kilku osobowej grupie uciekinierów. I tak do pewnej stacji benzynowej za Działoszynem gdzie zatrzymaliśmy się na prośbę Yoshimury.

Po kilku minutach nadjechała reszta ekipy i już razem jechaliśmy ale nie w tak ostrym tempie.


Po drodze jeszcze w nocy mieliśmy jedną przerwę a później na śniadanie.


Z Przedborza pierwszy wyjechał Adamas a chwilę później Krzara, KolarzRSL, Sikor, Bais i Gaweł. Pomknąłem za nimi. Bais niestety nie utrzymał się na kole i kręcimy w piątkę aż do Włoszczowy gdzie Gaweł z powodu kontuzji rezygnuje.



W Szczekocinie na chwilę dopadliśmy Adamasa ale za słabi jesteśmy dla niego i gość szybko nas zostawia nas tyle. Kolejne kilometry są katorgą. Podjazdy, podjazdy, podjazdy. I w tym ten najgorszy "Alek...iszon". Chwila odpoczynku i w drogę. W centrum Zawiercia kolejny raz dopadamy Adamasa i po krótkiej wspólnej jeździe Krzysiek widząc, że sam nie da rady bo Adam znów nas zostawia krzyczy do KolarzaRSL i do mnie "Jedźcie, jedźcie. W trójkę macie szanse." Więc posłuchaliśmy. Po drodze do Brynku staram się co nieco prowadzić. Udaje mi się nawet pociągnąć przez jakieś 30km ale "wmordełind" daje się we znaki. W Tarnowskich Górach spotykamy jeszcze Kaśkę z chłopakiem. a tuż przed Brynkiem Vizirka.
W zajedzie witamy się z czekającymi tam KSW i Bugsa. Niestety nie Edyty, która miała odhaczać przybyłych a czas ruszać. Tuż przed wyjazdem nadjeżdża Krzara i Sikor. Oni przekażą info o nas a my w drogę. Próbuję co jakiś czas przejąć prowadzenie ale średnio mi to wychodzi. Adam jest nie do zagonienia. Niedaleko Krzepic nie jestem już wstanie utrzymać jego tempa i razem z KolarzemRSL zostajemy z 200 m w tyle. W końcu docieramy do Słodkiego Bufetu. Nareszcie gorąca herbata i kandyzowane owoce. Cudowna gościna jednak nie możemy zbyt długo zwlekać. Dodatkowo zanosi się na deszcz. Posileni i napełniwszy bidony ruszamy pokonać ostanie niecałe 100 km. Oczywiście deszcz spadł. Na szczęście moczyło nas tylko z trzy kilometry. Adam znów odchodzi. Ból kolan a szczególnie lewego nie pozwala mi mocno kręcić. W Nowym Świecie na zjeździe na Rudę Adam czeka na nas. Tu dostaję od niego maść na kontuzje a od KolarzaRSL biorę dwa prochy przeciwbólowe. Dzięki chłopaki!!! Pierwsze kilometry są męką. Nie mogę rozruszać stawów. Ale później zaczynamy pędzić w granicach 30. Pod jedno wzniesienie mamy przez moment nawet 46. Szok. W Działoszynie KolarzRSL zmienia dętkę a stamtąd jedziemy już bez kłopotów i o 23:02 docieramy do mety.


W Białem wskoczyło mi 500 a kwadrans po północy przyjechał prowodyr całego zamieszania.


Więcej zdjęć