Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MisterDry z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 38701.94 kilometrów w tym 99.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.62 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 53164 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy MisterDry.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

moje naj

Dystans całkowity:3232.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:137:50
Średnia prędkość:23.46 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Suma podjazdów:2441 m
Maks. tętno maksymalne:174 (91 %)
Maks. tętno średnie:131 (68 %)
Suma kalorii:8882 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:248.68 km i 10h 36m
Więcej statystyk
  • DST 261.60km
  • Czas 11:06
  • VAVG 23.57km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na wojnie z samym sobą

Niedziela, 1 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 1

Wiem, zabrzmiało jak /dev/santyago. Wielbiciele KDE wiedzą o co chodzi. No ale tak właśnie było. Upał i duchota, o 6-tej rano termometr na wiadukcie na Niepodległości pokazywał temperaturę powietrza 25 stopni a asfaltu 23. Mogło to oznaczać tylko to, że z każdą godziną żar będzie coraz gorszy do zniesienia. I może nie byłoby ze mną tak źle gdybym przed południem dojechał do domu ale o 11:20 byłem w zasadzie w powie drogi. Przynajmniej według pierwszych założeń bo już w trakcie jazdy pojawiły się wątpliwości czy wykonanie planu ma jakieś zdroworozsądkowe uzasadnienia. W dodatku 30km od domu zorientowałem się, że nie wziąłem tylnej lampki. Ale może od początku...
Wypad do Krakowa w te i na zad przesuwałem z tygodnia na tydzień gdzieś od połowy kwietnia. Zawsze coś stanęło na drodze ale w niedzielę nastała ta upragniona chwila. Postanowiłem pokonać trasę podobnie jak w ubiegłym roku. Początek spokojnie by wbić się w odpowiednie tempo ale jakoś nie wychodziło. Niby wiatru nie było a mnie coś hamowało. Czasem tak bywa. Miałem nadzieję, że podjazd pod Mrzygłód będzie przełomem i w końcu się obudzę ale tak się nie stało. Licznik na prostej cały czas pokazuje w granicach 27 km/h ale jest to szczyt moich możliwości. Nie cisnę więcej by się nie zajechać. W Ogrodzieńcu na krzyżówce chwila odpoczynku i mleczny produkt dla ochłody. Pojawiają się pierwsze wątpliwości czy powrót na rowerze to dobry pomysł. Dalej kieruję się na Olkusz i Ojców. Przy kapliczce na wodzie druga przerwa a później już swobodnie i powoli doliną Prądnika. Widoki że hej, a brak asfaltu całkowicie nie przeszkadza.
W końcu dojechałem do Krakowa, ale jakoś nie bardzo pamiętam którędy jechać. Na szczęście dzierlatka na szosie doprowadza mnie pod sukiennice. Pozdrawiam ją z tego miejsca serdecznie. Pod Wawelem natomiast inscenizacja tatarskiego najazdu na gród Kraka połączona ze skromnym targowiskiem. Przez chwilę poczułem się jak na Wolinie :).



Po obiedzie zapadła ostateczna decyzja. Jako, że się lepiej poczułem postanowiłem wracać na dwóch kołach. Kieruję się na Wolbrom. Pierwsze kilometry nie stanowią wielkich problemów, dopiero na podjazdach skwar zaczyna dobijać. Hemoglobina w żyłach zmieniła konsystencję z płynnej na sos do spaghetti bo pikawa wali niemiłosiernie. Każde wniesienie pokonuję na najmniejszym przełożeniu ale i tak 9% w Brzozówce pokonało mnie. Nie pamiętam bym kiedykolwiek serducho tak mi waliło. Ledwo zsiadłem z roweru i po złapaniu oddechu ostatnie 150 metrów podprowadziłem rower, byle do cienia. Gdybym wiedział, że jestem gdzieś w 1/4 drogi do Wolbromia a nie w połowie jak przypuszczałem to bym zawrócił. A tak stwierdziłem, że byle powoli w końcu w Zawierciu wsiądę w pociąg i tyle. Oj ciężko było, najgorzej do Skały a później wzniesienia już jakby delikatniejsze. Nareszcie Wolbrom, później Pilica i ostanie górki przed Ogrodzieńcem. Skwar w końcu zelżał. W Fugasówce zorientowałem się, że na podjeździe nie kręcę na najlżejszym biegu. A może jednak się uda pokonać całą trasę. W Zawierciu na prostej przyspieszam tak by mieć 25km/h. Więcej nie trzeba, jest 19:15 a do domu dwie godziny w takim tempie. Za Mrzygłodem licznik pokazuje prawie 30 i spadają pierwsze krople deszczu. Ochłody nie dają bo rozgrzany asfalt zamienia je w parę. Ale już po chwili z nieba leją się potoki. Widzę, że chmura nie jest zbyt wielka, więc nawet nie myślę o tym by się gdzieś schronić. I w tej przynoszącej ulgę ulewie (a właściwie to chyba było małe gradobicie bo siekało zbyt mocno) przejechałem kilka kilometrów. W Poraju ostatni przystanek by szybko coś zjeść i zmienić szkła na przeźroczyste. Zaczyna coraz bliżej grzmieć. Wzniosłem modły do Bogów bym zdążył przed zmrokiem i coby już mnie tak porządnie nie zlało. Modlitwy zostały wysłuchane a ja byłem przed 21 w domu.

Sława !!!




  • DST 56.00km
  • Czas 04:15
  • VAVG 13.18km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskid Mały

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 19.09.2011 | Komentarze 7

Kiedyś nie cierpiałem gór. Z rowerem też byłem na bakier. Najpierw pokochałem góry, ale te skaliste tatrzańskie gronie, Beskidy wydawały mi się takimi skromnymi wypierdkami, na które szkoda czasu. Minęły kolejne lata i zachorowałem na cyklozę. A teraz przewrotny los zechciał bym w ostatni "łikend" lata jeździł po górach.
Godzina piąta, minut 30... kiedy zjawiłem się u Lukasa. Zamontowaliśmy nasze rumaki na aucie i w drogę. Pod galerią Jurajską czekają na nas Pietro1978, Przemo2, Faki i Michaill i sześć rowerów na trzech autach pomknęło na południe do Międzybrodzia Bialskiego skąd ruszyliśmy w góry.

Pierwszym etapem, najłatwiejszym zresztą była góra Żar. Muszę przyznać, że dość szybko złapałem rytm i w całkiem spokojnie pokonywałem asfaltowe kilometry. Skrzydeł dodawał mi fakt, że po trzech latach znowu jestem w górach.

Na miejscu, oprócz podziwiania widoków, w tamtejszej knajpce zorganizowaliśmy odprawę.

I zaczęło się. Już pierwsze metry w terenie uświadomiły nam, że łatwo nie będzie.

Szczególnie ja miałem się czym martwić, bo nie dość, że mam cienki opony do CX (722x30)to jeszcze wielgachną crossową ramę. W takich warunkach 21,5 cala stanowi realne zagrożenie dla klejnotów :).

Z wycieczki rowerowej zrobiła się pieszo-rowerowa. Nie martwię się tym ani nie złoszczę bo psychicznie nastawiłem się na pchanie, niesienie roweru. Nie przejmuję się też tym, że już podczas podjazdu pod pierwszą górę Kiczerę (831 m n.p.m.) zrywam łańcuch. W torebce czeka skuwacz zawsze gotowy do akcji by nieść pomoc mnie lub innemu "bajkerowi". Pietro1978 pomaga mi przy naprawie, po czym ruszamy do boju. Chłopaki czekają na górze a Przemek filmuje nasze zmagania. Widoki z Kiczery są piękne, szczególnie na zbiornik żarecki. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia.
Ruszamy dalej. Granią jedzie bardzo przyjemnie, szkoda tylko, że takie krótkie odcinki.

Na jednym ze zjazdów Michaill upada raniąc się w kolano. Na szczęście to nic poważnego i już bez przygód dojeżdżamy do zajazdu gdzie Michaill ukoił swój ból lodem.
.
Kto głodny ten zjadł. Ja nastawiłem się na obiad w innym miejscu co później okazało się błędem. Niestety tak bywa kiedy człowiek nie doczyta znalezionych informacji :/. Na szczęście w plecaku miałem jeszcze co nie co.
Dalsza część szlaku okazała się trochę trudniejsza, a może to brak sił sprawił, że podjazdy stały się cięższe. Nie wiem, ale jakoś dotelepałem się do Potrójnej, gdzie wspomagamy dętką pechowego rowerzystę.

A potem w dół do "chatki pod samiuśkim szczytem".




Myślałem, że zjem coś ciepłego, a tu wielkie rozczarowanie. Kawą czy herbatą poczęstują, można też przenocować, ale że nie chcą się użerać z sanepidem i biurokracją więc na nic więcej nie można liczyć. Jak pech to pech.
Kolejną przykrą niespodzianką był kapeć złapany na zjeździe z Przełęczy na Przykrej. Ech te moje cienkie opony no ale grubszych nie wsadzę, taka rama. Przejąć się tym nie przejąłem, gdyż dwie zapasowe miałem w plecaku a do tego jeszcze łatki. Przy wymiance towarzyszył mi Lukas. Miałem też okazję przetestować moją nową dwukierunkową pompkę z nanometrem. Nabić 5 atmosfer takim maleństwem jest jednak męczące, w dodatku ten wskaźnik działa jak chce ale o tym uprzedzała mnie dziołcha w sklepie.
Reszta trochę od nas odskoczyła więc we dwoje dotarliśmy do Łamanej Skały, która ze swoimi 929m n.p.m. była najwyższym punktem naszej wycieczki.

Chłopaków dogoniliśmy na Anuli

Stąd ruszyliśmy niebieskim szlakiem. Po drodze na jednym drzewie przy odnodze szlaku był namalowany piktogram w kształcie przypominający miskę i nie wiedząc co to oznacza wysłaliśmy Przemka na zwiad.

Nie doczekaliśmy się. Kuźwa już 16-sta a mamy zaginionego w akcji. W dodatku nie możemy się dodzwonić bo brak zasięgu. Nawoływanie też nic nie dało więc ruszyłem za nim. Obiecałem , że jak dotrę do jakiegoś rozwidlenia to wrócę po nich. Jak rzekłem tak się stało. Chłopaki jednak nie mogąc się doczekać ruszyli za mną i spotkaliśmy się po drodze. Dotarłszy do rozwidlenia stwierdziliśmy, że najlepiej będzie pojechać tą lepiej wyglądającą drogą. Druga byłą zarośnięta trawą. Po drodze w paru miejscach widzieliśmy ślady opon więc była nadzieja, że to Przemek jechał. Az chce nam się go lać pompkami za ten numer...
W końcu dotarliśmy do asfaltu.

Szybkim zjazdem docieramy do cywilizacji i w pierwszym otwartym sklepie robimy przerwę by coś zjeść. Udaje nam się skontaktować z Przemkiem, który po chwili do nas dołącza. Dociera też do mnie sms od niego - "droga prowadzi do asfaltu". Rychło w czas.
Na koniec jeszcze ciepły posiłek w postaci rybki w Tresnej, do aut i do domu. Było super. Wiem, że tu wrócę, raczej nie w tym roku ale na pewno i mam nadzieję, że na góralu. Resztę Beskidów też będę sukcesywnie zdobywać, zarówno w terenie jak i na asfalcie.

Więcej zdjęć na picasie. A tu ślad gps. Namierzałem tylko do przeł. Kocierskiej bo bateria zaczęła mi padać a "wiadro z prądem" coś nie chciało działać. Resztę "dorysowałem" więc może się co nie co nie zgadzać.


Kategoria moje naj


  • DST 416.80km
  • Czas 17:25
  • VAVG 23.93km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Częstochowska Tera Orbita

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 7

Zaczęło się za 10 północ. Dojazd na miejsce spotkania, czyli pod Energetykiem zajął chwilę bo mam jakieś 0,5 km. Tam przywitałem się z pozostałymi uczestnikami (31 osób) i z chłopakami z wozu technicznego. Tuż po północy zaczęliśmy kręcić swoje kilometry. Jeszcze tylko krótki postój w "Altanie" by pomachać jednemu z naszych sponsorów.
Noc była nie najgorsza, a jazda w takim peletonie i te wszystkie migające światełka czymś fantastycznym. Dopiero o brzasku zrobiło się chłodniej i byłem zadowolony, że założyłem opaskę. Jakoś tak zawsze przewieje mi uszy a jeszcze do tego lekki ból głowy nie nastrajały do osiągnięcia wyznaczonego celu. Nawet ból w łydce dający o sobie znać przy kręceniu nie był tak wkurzający. Do świtu zrobiliśmy jeszcze nieprzewidzianą pętle w okół Kleszczowa. Jakoś tak pobłądziliśmy. Na pierwszym dziennym postoju (według rozkładu co godzinę mieliśmy zatrzymywać się na 5 min. aby ciut odsapnąć) dostałem "procha" od Baryły (kierowca wozu technicznego) i choć od razu nie pomogło to jednak zmieniło się psychiczne nastawienie. Jeszcze w nocy zastanawiałem się nad zakończeniem w Lelowie. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej i tu doszło do tego o czym wcześniej na odprawie mówił na Krzara - harpagany wyrwą do przodu. Sił było sporo to pognałem z nimi. Na kolejnym przystanku na stacji benzynowej jako pierwszy urwał się Michail a chwilę później polak8778 i GozzD. Ruszyłem za nimi a po paru minutach dołączył do nas Przemo2. I tak w czterech uciekaliśmy jakiś czas ale harpagany i tak nas dogoniły :). W takim składzie dotarliśmy na śniadanie w Lelowie. Po posiłku ruszyliśmy dalej po górkach, które ciągnęły się do Zawiercia. Tu uciekli Bialas, Outsider i Roland i tyle ich widzieliśmy. Kolejnym przystankiem była Karczma u Stacha w Zawierciu, gdzie dołączyła do nas Abovo i Jammiq. Na obiad do Brynka zajechaliśmy w jeszcze mniejszym składzie bo po drodze odpadła Abovo kapeć i Przemo, który postanowił jej pomóc. Później odpadł też Jammiq. Tam spotkaliśmy uciekinierów, którzy znowu wcześniej wyrwali. Znalazł się też Michaill. W drodze do Krzepic jednak zrezygnował z powodu kolana a nasz peleton zaczął się sypać. W Krzepicach spotkaliśmy m.in. ucieczkę i Krzarę oraz Gabera. Ucieczka zaś uciekła a od nas odłączyli Leaf i Faki. Do celu pognaliśmy już w składzie Krzyś (odłączył w Działoszynie kierując się na Wieluń), Lukas, Krzara, Gaber, Yoshimura i ja. Kilometry do Ostrołęki minęły nam w ulewie. Tam na stacji pożegnaliśmy Yoshimurę (dotarł do celu) i zeszliśmy z orbity. Do Ważnych Młynów lało jak z cebra. Z zimna telepało mną tak, że prawie spadłem z roweru, ale jakoś dałem radę. I tak oto zajechaliśmy do Altany gdzie czekała miła niespodzianka dla Krzary - tort imieninowy. Sto lat Krzysztofie!!!
Link do śladu gps