Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MisterDry z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 38876.53 kilometrów w tym 99.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.63 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 54418 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy MisterDry.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

200 i więcej

Dystans całkowity:3188.21 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:128:33
Średnia prędkość:24.80 km/h
Maksymalna prędkość:61.20 km/h
Suma podjazdów:2407 m
Maks. tętno maksymalne:174 (91 %)
Maks. tętno średnie:131 (68 %)
Suma kalorii:8610 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:318.82 km i 12h 51m
Więcej statystyk
  • DST 302.51km
  • Czas 12:30
  • VAVG 24.20km/h
  • VMAX 61.20km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 174 ( 91%)
  • HRavg 131 ( 68%)
  • Kalorie 8610kcal
  • Podjazdy 2407m
  • Sprzęt Kasumi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Perunowe

Sobota, 25 lipca 2020 · dodano: 27.07.2020 | Komentarze 0

Niby szosa ale ofrołd tyż był. Pierwszy na własne życzenie bo zignorowałem to co mapa pokazuje a kolejne to niedoskonałość serwisów, z którą nie pierwszy raz się stykam. Tak czy siak najważniejsze, że bez kapci.


Droga od Masłońskich w kierunku Myszkowa. Kiedyś po jednej stronie brukowany chodnik i pseudo DDR. Teraz wygląda na to, że ktoś kto to projektował miał więcej oleju w głowie. Za Żarkami jakieś dwa kilometry po tłuczniu


Most na Centurii w Skałbani. Jak auto przejechało to wszystkie deski podskakiwały :). Swoją drogą we wiosce jest klub sportowy o tej samej nazwie co rzeczka.


Park w Krzeszowicach


A tutaj to nie wiem. Niestety coś jest na rzeczy z moim telefonem i prawie wszystkie zdjęcia nie są tam gdzie cyknąłem. Czasem, jak w tym przypadku jest dość spora odległość.


Ołtarz ofiarny bo cóż by innego.


Podczas biesiady. Oprócz wypitki i wyżerki było też strzelanie z łuku i walki na miecze. Tego drugiego nie widziałem bo pora była wracać. Niestety trochę daleko ten Kraków.


Dolina Będkowska. Obecnie chyba całość jest w asfalcie. Niestety. Na szczęście zdążyłem się załapać na jej naturalność.


Rynek w Olkuszu. Nie mogłem odpuścić sobie foty.

A dalej to już o lampce i foty w takich okolicznościach nie wychodzą. W Myszkowie trochę pobłądziłem a przed Żarkami navi pokierowała mnie na szutrówkę, która przeszła w drogę bitą. Jak pech to pech. Do domu dotarłem koło 1:30 i właściwie na ostatnią chwilę przed padem baterii w przedniej lampce.





  • DST 302.10km
  • Czas 12:34
  • VAVG 24.04km/h
  • Sprzęt Kasumi
  • Aktywność Jazda na rowerze

Święto Peruna - na wojnie z samym sobą

Sobota, 20 lipca 2019 · dodano: 22.07.2019 | Komentarze 1

Muzycznie i tematycznie

Na święto Peruna do Grodu Kraka. Lekko nie było ale pokonałem sam siebie. W tamtą stronę w dodatku, choć po drzewach tego nie było widać pod wiatr. Chwilą wytchnienia była urocza

Biała Droga ze słynnym

suchym drzewem zwanym "drzewem wisielców".
Dalej prawie standard bo tym razem od Bramy Krakowskiej brukiem

do Białego Kościoła by stamtąd wrócić na "szlak".

A potem to trochę włóczenia po Krakowie, szamano i jazda na miejsce by zrobić to po co się przyjechało.



Na biesiadzie nie zostałem bo jeszcze sporo kaemów było do zrobienia. A najgorsze, że na wyjeździe z Krakowa coś mnie ukąsiło i teraz mam wargę jak po botoksie. 

Garść suchych faktów:
Poprzednią taką niemal od początku męczącą jazdę miałem na trasie Czewa-Krk-Czewa.
Poprzednia wycieczka w klimatach około pogańskich to trasa Czewa-Krk-Czewa.
Dystans roku - poprzedni to 270 na trasie Czewa-Krk-Czewa.
Najdłuższy przejazd samotnie - poprzedni 281 na trasie... A jakże - Czewa-Krk-Czewa.





  • DST 342.00km
  • Czas 13:52
  • VAVG 24.66km/h
  • VMAX 54.40km/h
  • Sprzęt Kushinada
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mini Orbita

Sobota, 25 lipca 2015 · dodano: 27.07.2015 | Komentarze 4




Jak rodziła się MiO i wszystkie sprawy związane z tą "wycieczką" są w tym temacie.

Jakoś tak się złożyło, że mimo i w tym roku praca nie przeszkadzała to jednak inne okoliczności nie pozwalały jeździć tyle ile bym chciał. Wobec takiej sytuacji całość już na wstępie odrzuciłem i za cel postawiłem sobie 300+. I udało się. Dystans całkowity wyniósł 342 km a od Kamyka (bo Krzara ustalił, że od tegoż miejsca będą liczone keaemy z Orbity) 330 km. Najpierw zbiórka pod Altaną Żywiec i wspólna jazda do Folwarku Kamyk gdzie mamy genialnie zorganizowany pit-stop i przechowalnie bagaży. Gospodarze uraczyli nas smacznymi posiłkami, szczególnie przypadło mi do gustu ciasto i kompot.



Wiśta wiooo...
Z Folwarku ruszamy piątkami. Ci z najlepszymi życiówkami na końcu, więc z numerem 4 ruszam w ostatniej grupie. Krzara prosi abyśmy poczekali na niego, ale kolesie jadą na pińcet i w efekcie sporą część okrążenia jedziemy we dwoje. Początkowo towarzyszył na Damzac, ale że rano zrobił półmaraton i jechał na góralu odpadł przed Małusami.


Podjazd od Mstowa pod Małusy - fotografia autorstwa Marka Pogórskiego

Później w Konopiskach "zgraliśmy się" z Parkerem i jeszcze jednym szoszonem a koło Wręczycy zostajemy "wchłonięci" przez kolejną ekipę. Pierwsze kółko penkło.

Na drugie zabieram się ze Skowronkami i Siwuchem. Do składu postanowili dołączyć jeszcze Adii, Parker oraz KIT. Wszystko było fajnie tylko gdzieś za Olsztynem padły mi baterie. Na dodatek niedługo potem rozpadał się deszcz. Już chciałem się wycofać w Poraju ale na szczęście nie było pociągu. Dobrze też, że przestało padać jeszcze po tej stronie DK1.  Resztę pętli spędziłem wlokąc się w ogonie.

Trzecie kółko zaczęliśmy po pierwszych kurach. Jedziemy w składzie Adii, Skowronki, Parker, Siwuch, Kit, Krzara, KIT i jeszcze jeden szoszon, którego ksywki nie pomnę. Kółeczko szło lodzio miodzio. KIT pożegnał na we Mstowie a przed przejazdem w Poraju Siwuch, który został w trochę w tyle przebił dętkę. Poczekaliśmy na niego na pobliskiej stacji. Tu jednak Krzara i szoszon ruszyli wcześniej a my w okrojonym składzie z kwadrans później. We Wręczycy natknęliśmy się Mirka Zyskę z JuraBiku i wspomagani przez świeże siły dokręciliśmy do Kamyka.

Zjazd. Dla mnie był to koniec. Jeszcze w dodatku bebechy zaczęły dawać o sobie znać. Ale mimo wszystko wyruszyłem na czwarte by potowarzyszyć Skowronkom, Siwuchowi i Mirkowi oraz by dobitniej zaznaczyć + do swoich 300-tu. Dotarłem z nimi do DK1 i tu pożegnawszy towarzystwo odbiłem do domu. Trafiło mi się trochę przełaju i niesamowity wmordełind. Brzuch już nie dokuczał - to było coś gorszego bo mogłem tylko płytko oddychać a kijowy asfalt nie pomagał. Jakoś przemogłem chęć by zadzwonić po transport i dowlokłem się domu. W końcu nie od dziś wiadomo, że ból przeminie - chwała pozostanie.

Ujechałem się konkretnie. Pierwsze kółko zrobiłem tak jak to opracował Krzara, kolejne dwa były dopuszczonym przez Krzyśka wariantem Skowronków.
Na koniec muzyczka, która mi co jakiś czas towarzyszyła podczas jazdy. Kawał niezłej elektroniki.




  • DST 257.18km
  • Czas 09:23
  • VAVG 27.41km/h
  • VMAX 50.70km/h
  • Sprzęt Kushinada
  • Aktywność Jazda na rowerze

Decathlon Orbita czyli powtórka z piekła

Niedziela, 20 lipca 2014 · dodano: 21.07.2014 | Komentarze 6

Niestety nie dane mi było rozjeździć się na czas i mając na uwadze słowa Krzyśka przemyślałem sprawę i stwierdziłem, że zrobię połówkę :). I tak stwierdziłem, że podjadę do Zawiercia i tam wskoczę na Orbitę. Z chałupy ruszyłem tuż przed 9-tą by bez szarpania dotrzeć na miejsce, jednak wiatr i skwar zweryfikowały moje siły. Już na podjeździe w Biskupicach myślałem, że zejdę z roweru by zaraz potem zejść :). A później było jeszcze goręcej. Na szczęście nie poddałem się a z każdym kilometrem nastawienie było coraz bardziej bojowe. Zresztą nie mogłem inaczej bo bo byłem umówiony z Rafałem Skowronkiem, który ambitnie kręcił całość.
W Zawierciu czekam w umówionym miejscu. Najpierw dojeżdża Damzac I Jammiq ale oni nie na szosach więc po jakimś czasie śmigają a kilka minut po nich podjeżdża lekka kawaleria. Same szosy jeno Robert na góralu ale to twardy chłop i nie jednego szoszona by zagiął. W tak silnym składzie jedziemy na obiad do Brynku.




Po drodze mamy jeszcze przerwę na ochłodzenie w rzece.



Z chłopakami z wozu technicznego

Po obiedzie szybka jazda wyznaczoną trasą. Miało być spokojnie tak z 27km/h ale jakoś tak mimowolnie wychodziło nawet 10 więcej. Z dwiema przerwami docieramy do Krzepic gdzie w Zajeździe Pod Różą czekają na nas różnego rodzaju pyszotki. Ponieważ czas goni, więc gonimy i my. Ostanie 35 kaemów mija szybko i sprawnie ale dla mnie kres sił to ostatni podjazd przed Czewą. Chłopaki oddalają się na jakieś 100 m, niewiele ale kolejny podjazd powiększa stratę. Na szczęście Rafał i Robert zwalniają (dzięki) i udaje nam się dogonić resztę. Uuufff... mimo, że to tylko 250 km to zmęczyło mnie jak diabli.




  • DST 291.74km
  • Czas 11:24
  • VAVG 25.59km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Orbita 450

Niedziela, 28 lipca 2013 · dodano: 29.07.2013 | Komentarze 8

Informacje o tegorocznej Orbicie oraz pełna lista uczestników tutaj.




Tradycyjnie o północy start pod energetykiem. 32 osoby ruszyły w kierunku Krzepic. A tam najpierw na rynku od groma ludzi biło nam brawo i zagrzewało do do jazdy okrzykami na co odpowiedzieliśmy radosnym wyciem a pod Zajazdem Pod Różą wieczór panieński :). Wspólna focia z dziewczynami, podrzuciliśmy parę razy przyszłą bohaterkę zamieszania i w drogę. Nocna jazda była świetna, nad wyraz ciepła noc i tempo lżejsze niż w zeszłym roku. W Nowym Świecie przed Bełchatowem czeka wóz techniczny z wodą i bananami, chwila przerwy i na śniadanie. Stąd jako pierwsi ruszamy w trójkę z Śiwucham i Pawłem. Jedziemy powoli by jakaś grupa mogła nas dojść (co zresztą stało się niebawem) a żar z nieba już się leje mimo wczesnej godziny. We Włoszczowej krótki postój na lodzika. Po wejściu do sklepu na moment mnie zamroczyło ale jakoś utrzymałem równowagę. Już wiedziałem, że całość to raczej nie najlepszy pomysł, Ślepy (czyt. słońce) wygrał. Dodatkowo za często mnie odcina.
W Szczekocinach znów łapiemy się na wóz techniczny i fontannę. Niestety woda w niej zielona. Po przerwie obieramy kierunek Zawiercie. Jedziemy w składzie Roland, Marcin87, Elziomalo, Gaweł, Krzara i ja. Roland po paru kilometrach się urwał a my w piątkę mamy przymusowy postój na rzeką Krztynią. Otóż przy wjeździe na most Krzysiek nie zdążył odbić z pobocza na szosę. Efektem jest dość mocno stłuczony nadgarstek bo Krzych nie jest w stanie nawet porządnie utrzymać kierownicy. A woda w rzecze? Bajka :). Z Pawłem doszliśmy do wniosku, że fajnie byłoby spłynąć ją w kanu.
Ostatni przystanek to Zawiercie i Karczma u Stacha. Stąd w dalszą drogę wyruszył Marcin i Sikor, który dopiero zaczynał orbitować. Nasza czwórka udaje się na pociąg.

Ogromne podziękowania dla Pań z Wozu Technicznego.

Nikt w tym roku nie przejechał całości ale są osoby, które wykonały plan a nawet tacy co go przekroczyli. Gratulacje !!!

Została złamana tradycja Orbit bo nie padało. No... startujący popadali z upału :).

Wieczorem krótka posiadówka w Altanie Żywiec na promenadzie. Przy okazji dowiedziałem się, że w niektórych miejscach termometry pokazywały 40 stopni. Ciekawe ile było na asfalcie?




  • DST 281.99km
  • Czas 11:57
  • VAVG 23.60km/h
  • VMAX 57.40km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Takie wianki to nie wianki :(

Sobota, 22 czerwca 2013 · dodano: 22.06.2013 | Komentarze 11

Oj srodze się zawiodłem. Naprawdę. Parę lat temu w tv widziałem transmisję z Wianków. Wtedy była fajna muza a dzierlatki w białych szatach puszczały splecione kwiecie na wodę. Był klimat dawnych słowiańskich obrzędów. A dziś? Co prawda wiedziałem, że na jarmark pogańsko średniowieczny nie zdążę a koncert symfoniczny, który był w planach jakoś nie był dla mnie zachętą. Nawet nie żałowałem, że przyjechałem tak późno bo dopiero koło 21:30. Tylko te wianki. Co prawda organizator nie miał tego w planach ale i tak miałem nadzieję, że jednak coś będzie. I tak coś co w nazwie nawiązuje do Nocy Kupalnej wcale tym nie jest. No cóż przeszedłem się obok Wawelu i zrobiłem parę zdjęć.






Na rynku też se cyknąłem focie




A później zapiekanka i w drogę powrotną połączoną jak zwykle z błądzeniem po Krakowie. Niebo zachmurzone a łysego nie widać. Trochę po północy wjechałem przez mostek do doliny Prądnika. Kurcze co to była za jazda. Wąski asfalt, kiepska lampka, zero ludzi i jakieś dziwne odgłosy tam gdzie nie było zabudowań. Za to przy niektórych domach jak jakiś większy pies ruszył pędem w stronę siatki to zmęczenie ustępowało :). I tak podziwiając widoki powolutku telepię się do domu.









Główny cel wycieczki czyli nocny przejazd przez dolinę Prądnika został zrealizowany. Co prawda zdjęcia kiepskie ale widoki mam w pamięci i tego nic i nikt mi nie odbierze. Tylko chłodno było. Momentami aż za bardzo ale to chyba dlatego, że wyruszając o 16-tej w lejący się z nieba skwar za bardzo mnie przypiekło. Cieplej to było dopiero w Czewie.

Podziękowania dla krakowskiego rowerzysty Marcina (o ile dobrze pamiętam) bo bez jego opisu to chyba nie trafiłby do Ojcowa.

Trasa: Czewa, Olsztyn, Poraj, szosą 791 do Ogrodzieńca. Pilica, Wolbrom, Kraków, Prądnik Korzkiewski, Ojców, Olkusz, Ogrodzieniec, Poraj, Olsztyn, Czewa.

Jeśli chcesz zobaczyć więcej zdjęć to klikaj.




  • DST 507.04km
  • Czas 19:00
  • VAVG 26.69km/h
  • VMAX 46.40km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Peta Orbita

Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 7

Peta Orbita czyli 500km w dobę wokół naszego miasta czyli Częstochowy. Ze wszystkim co po drodze czyli zjazdy i podjazdy, remonty i na szczęście w w moim przypadku bez awarii a obawiałem się o swój wolnobieg bo po wycieczce do Krakowa musiałem go rozebrać i dałem bebechy z Shimanowskiego ale niestety nie działało to tak jak trzeba.
Wracając do tematu. Start był spokojny taki honorowy jak na wyścigach ale w momencie gdy znaleźliśmy się na szosie 491 zaczęło się ostre deptanie po pedałach. Już przed Łobodnem znalazłem się w pierwszej kilku osobowej grupie uciekinierów. I tak do pewnej stacji benzynowej za Działoszynem gdzie zatrzymaliśmy się na prośbę Yoshimury.

Po kilku minutach nadjechała reszta ekipy i już razem jechaliśmy ale nie w tak ostrym tempie.


Po drodze jeszcze w nocy mieliśmy jedną przerwę a później na śniadanie.


Z Przedborza pierwszy wyjechał Adamas a chwilę później Krzara, KolarzRSL, Sikor, Bais i Gaweł. Pomknąłem za nimi. Bais niestety nie utrzymał się na kole i kręcimy w piątkę aż do Włoszczowy gdzie Gaweł z powodu kontuzji rezygnuje.



W Szczekocinie na chwilę dopadliśmy Adamasa ale za słabi jesteśmy dla niego i gość szybko nas zostawia nas tyle. Kolejne kilometry są katorgą. Podjazdy, podjazdy, podjazdy. I w tym ten najgorszy "Alek...iszon". Chwila odpoczynku i w drogę. W centrum Zawiercia kolejny raz dopadamy Adamasa i po krótkiej wspólnej jeździe Krzysiek widząc, że sam nie da rady bo Adam znów nas zostawia krzyczy do KolarzaRSL i do mnie "Jedźcie, jedźcie. W trójkę macie szanse." Więc posłuchaliśmy. Po drodze do Brynku staram się co nieco prowadzić. Udaje mi się nawet pociągnąć przez jakieś 30km ale "wmordełind" daje się we znaki. W Tarnowskich Górach spotykamy jeszcze Kaśkę z chłopakiem. a tuż przed Brynkiem Vizirka.
W zajedzie witamy się z czekającymi tam KSW i Bugsa. Niestety nie Edyty, która miała odhaczać przybyłych a czas ruszać. Tuż przed wyjazdem nadjeżdża Krzara i Sikor. Oni przekażą info o nas a my w drogę. Próbuję co jakiś czas przejąć prowadzenie ale średnio mi to wychodzi. Adam jest nie do zagonienia. Niedaleko Krzepic nie jestem już wstanie utrzymać jego tempa i razem z KolarzemRSL zostajemy z 200 m w tyle. W końcu docieramy do Słodkiego Bufetu. Nareszcie gorąca herbata i kandyzowane owoce. Cudowna gościna jednak nie możemy zbyt długo zwlekać. Dodatkowo zanosi się na deszcz. Posileni i napełniwszy bidony ruszamy pokonać ostanie niecałe 100 km. Oczywiście deszcz spadł. Na szczęście moczyło nas tylko z trzy kilometry. Adam znów odchodzi. Ból kolan a szczególnie lewego nie pozwala mi mocno kręcić. W Nowym Świecie na zjeździe na Rudę Adam czeka na nas. Tu dostaję od niego maść na kontuzje a od KolarzaRSL biorę dwa prochy przeciwbólowe. Dzięki chłopaki!!! Pierwsze kilometry są męką. Nie mogę rozruszać stawów. Ale później zaczynamy pędzić w granicach 30. Pod jedno wzniesienie mamy przez moment nawet 46. Szok. W Działoszynie KolarzRSL zmienia dętkę a stamtąd jedziemy już bez kłopotów i o 23:02 docieramy do mety.


W Białem wskoczyło mi 500 a kwadrans po północy przyjechał prowodyr całego zamieszania.


Więcej zdjęć




  • DST 261.60km
  • Czas 11:06
  • VAVG 23.57km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na wojnie z samym sobą

Niedziela, 1 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 1

Wiem, zabrzmiało jak /dev/santyago. Wielbiciele KDE wiedzą o co chodzi. No ale tak właśnie było. Upał i duchota, o 6-tej rano termometr na wiadukcie na Niepodległości pokazywał temperaturę powietrza 25 stopni a asfaltu 23. Mogło to oznaczać tylko to, że z każdą godziną żar będzie coraz gorszy do zniesienia. I może nie byłoby ze mną tak źle gdybym przed południem dojechał do domu ale o 11:20 byłem w zasadzie w powie drogi. Przynajmniej według pierwszych założeń bo już w trakcie jazdy pojawiły się wątpliwości czy wykonanie planu ma jakieś zdroworozsądkowe uzasadnienia. W dodatku 30km od domu zorientowałem się, że nie wziąłem tylnej lampki. Ale może od początku...
Wypad do Krakowa w te i na zad przesuwałem z tygodnia na tydzień gdzieś od połowy kwietnia. Zawsze coś stanęło na drodze ale w niedzielę nastała ta upragniona chwila. Postanowiłem pokonać trasę podobnie jak w ubiegłym roku. Początek spokojnie by wbić się w odpowiednie tempo ale jakoś nie wychodziło. Niby wiatru nie było a mnie coś hamowało. Czasem tak bywa. Miałem nadzieję, że podjazd pod Mrzygłód będzie przełomem i w końcu się obudzę ale tak się nie stało. Licznik na prostej cały czas pokazuje w granicach 27 km/h ale jest to szczyt moich możliwości. Nie cisnę więcej by się nie zajechać. W Ogrodzieńcu na krzyżówce chwila odpoczynku i mleczny produkt dla ochłody. Pojawiają się pierwsze wątpliwości czy powrót na rowerze to dobry pomysł. Dalej kieruję się na Olkusz i Ojców. Przy kapliczce na wodzie druga przerwa a później już swobodnie i powoli doliną Prądnika. Widoki że hej, a brak asfaltu całkowicie nie przeszkadza.
W końcu dojechałem do Krakowa, ale jakoś nie bardzo pamiętam którędy jechać. Na szczęście dzierlatka na szosie doprowadza mnie pod sukiennice. Pozdrawiam ją z tego miejsca serdecznie. Pod Wawelem natomiast inscenizacja tatarskiego najazdu na gród Kraka połączona ze skromnym targowiskiem. Przez chwilę poczułem się jak na Wolinie :).



Po obiedzie zapadła ostateczna decyzja. Jako, że się lepiej poczułem postanowiłem wracać na dwóch kołach. Kieruję się na Wolbrom. Pierwsze kilometry nie stanowią wielkich problemów, dopiero na podjazdach skwar zaczyna dobijać. Hemoglobina w żyłach zmieniła konsystencję z płynnej na sos do spaghetti bo pikawa wali niemiłosiernie. Każde wniesienie pokonuję na najmniejszym przełożeniu ale i tak 9% w Brzozówce pokonało mnie. Nie pamiętam bym kiedykolwiek serducho tak mi waliło. Ledwo zsiadłem z roweru i po złapaniu oddechu ostatnie 150 metrów podprowadziłem rower, byle do cienia. Gdybym wiedział, że jestem gdzieś w 1/4 drogi do Wolbromia a nie w połowie jak przypuszczałem to bym zawrócił. A tak stwierdziłem, że byle powoli w końcu w Zawierciu wsiądę w pociąg i tyle. Oj ciężko było, najgorzej do Skały a później wzniesienia już jakby delikatniejsze. Nareszcie Wolbrom, później Pilica i ostanie górki przed Ogrodzieńcem. Skwar w końcu zelżał. W Fugasówce zorientowałem się, że na podjeździe nie kręcę na najlżejszym biegu. A może jednak się uda pokonać całą trasę. W Zawierciu na prostej przyspieszam tak by mieć 25km/h. Więcej nie trzeba, jest 19:15 a do domu dwie godziny w takim tempie. Za Mrzygłodem licznik pokazuje prawie 30 i spadają pierwsze krople deszczu. Ochłody nie dają bo rozgrzany asfalt zamienia je w parę. Ale już po chwili z nieba leją się potoki. Widzę, że chmura nie jest zbyt wielka, więc nawet nie myślę o tym by się gdzieś schronić. I w tej przynoszącej ulgę ulewie (a właściwie to chyba było małe gradobicie bo siekało zbyt mocno) przejechałem kilka kilometrów. W Poraju ostatni przystanek by szybko coś zjeść i zmienić szkła na przeźroczyste. Zaczyna coraz bliżej grzmieć. Wzniosłem modły do Bogów bym zdążył przed zmrokiem i coby już mnie tak porządnie nie zlało. Modlitwy zostały wysłuchane a ja byłem przed 21 w domu.

Sława !!!




  • DST 225.25km
  • Czas 09:22
  • VAVG 24.05km/h
  • VMAX 59.70km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wisła - Częstochowa czyli powrót z majówki do domu

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 2

Majowy łikend spędzałem rodzinnie i w towarzystwie znajomej w Wiśle chodząc po górach. W dniu wyjazdu pogoda dopisała, dziołchy poszły na baseny (w końcu głównie po to tam pojechały) a ja na Białej Strzale postanowiłem pojechać najpierw do Szczyrku a potem jak daleko naga zapoda. I już na pierwszym poważnym i zarówno jedynym poważnym podjeździe odczułem brak miększych przełożeń. Brak rozjeżdżenia uwidocznił się w makabryczny sposób. Gdzieś za połową podjazdu zobaczyłem za sobą parę szosowców, i nie wiedząc ile czasu za mną jadą postanowiłem się zatrzymać i zrobić jakąś fotkę. Ot głupio mi się zrobiło, że tak często wstaję z siodełka i postanowiłem ich przepuścić.

Dalej nie było lekko. Trzymając się jakieś 150-200 metrów za parą szosowców dotelepałem się do maksymalnego przewyższenia i zjechałem w dół. Ale co to była za jazda. 50 robiło się w momencie, ale że to moje pierwsze takie pędzenie na szosie to przyznam, że trochę miałem cykora :). Zimno też się zrobiło :).
Ze Szczyrku pojechałem rowerostradą


Później przez Łodygowice...

Kościół p.w. Świętych Szymona i Judy Tadeusza

...do Biernej...

...i do Międzybrodzia Bialskiego do znajomej już cukierni po pączki. Trochę się przy tym zastanawiałem jak daleko dojadę ale w końcu wsiadłem na rower i przez Kęty


Oświęcim, Jeleń
Zegar słoneczny w Jeleniu


Armia radziecka z nami od dziecka. W Strzemieszycach Wielkich dbają jeszcze o ich pomniki. A za parkingiem kościół.

No tu już byłem zlochany na maksa a do domu kawał drogi. Mimo wszystko postanowiłem jechać. Byle by do Zawiercia bo stamtąd to już rzut beretem a w razie czego to jest jeszcze PKP. Ale jakoś dałem radę do końca
Łysy nad Choroniem


Kategoria 200 i więcej


  • DST 416.80km
  • Czas 17:25
  • VAVG 23.93km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Częstochowska Tera Orbita

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 7

Zaczęło się za 10 północ. Dojazd na miejsce spotkania, czyli pod Energetykiem zajął chwilę bo mam jakieś 0,5 km. Tam przywitałem się z pozostałymi uczestnikami (31 osób) i z chłopakami z wozu technicznego. Tuż po północy zaczęliśmy kręcić swoje kilometry. Jeszcze tylko krótki postój w "Altanie" by pomachać jednemu z naszych sponsorów.
Noc była nie najgorsza, a jazda w takim peletonie i te wszystkie migające światełka czymś fantastycznym. Dopiero o brzasku zrobiło się chłodniej i byłem zadowolony, że założyłem opaskę. Jakoś tak zawsze przewieje mi uszy a jeszcze do tego lekki ból głowy nie nastrajały do osiągnięcia wyznaczonego celu. Nawet ból w łydce dający o sobie znać przy kręceniu nie był tak wkurzający. Do świtu zrobiliśmy jeszcze nieprzewidzianą pętle w okół Kleszczowa. Jakoś tak pobłądziliśmy. Na pierwszym dziennym postoju (według rozkładu co godzinę mieliśmy zatrzymywać się na 5 min. aby ciut odsapnąć) dostałem "procha" od Baryły (kierowca wozu technicznego) i choć od razu nie pomogło to jednak zmieniło się psychiczne nastawienie. Jeszcze w nocy zastanawiałem się nad zakończeniem w Lelowie. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej i tu doszło do tego o czym wcześniej na odprawie mówił na Krzara - harpagany wyrwą do przodu. Sił było sporo to pognałem z nimi. Na kolejnym przystanku na stacji benzynowej jako pierwszy urwał się Michail a chwilę później polak8778 i GozzD. Ruszyłem za nimi a po paru minutach dołączył do nas Przemo2. I tak w czterech uciekaliśmy jakiś czas ale harpagany i tak nas dogoniły :). W takim składzie dotarliśmy na śniadanie w Lelowie. Po posiłku ruszyliśmy dalej po górkach, które ciągnęły się do Zawiercia. Tu uciekli Bialas, Outsider i Roland i tyle ich widzieliśmy. Kolejnym przystankiem była Karczma u Stacha w Zawierciu, gdzie dołączyła do nas Abovo i Jammiq. Na obiad do Brynka zajechaliśmy w jeszcze mniejszym składzie bo po drodze odpadła Abovo kapeć i Przemo, który postanowił jej pomóc. Później odpadł też Jammiq. Tam spotkaliśmy uciekinierów, którzy znowu wcześniej wyrwali. Znalazł się też Michaill. W drodze do Krzepic jednak zrezygnował z powodu kolana a nasz peleton zaczął się sypać. W Krzepicach spotkaliśmy m.in. ucieczkę i Krzarę oraz Gabera. Ucieczka zaś uciekła a od nas odłączyli Leaf i Faki. Do celu pognaliśmy już w składzie Krzyś (odłączył w Działoszynie kierując się na Wieluń), Lukas, Krzara, Gaber, Yoshimura i ja. Kilometry do Ostrołęki minęły nam w ulewie. Tam na stacji pożegnaliśmy Yoshimurę (dotarł do celu) i zeszliśmy z orbity. Do Ważnych Młynów lało jak z cebra. Z zimna telepało mną tak, że prawie spadłem z roweru, ale jakoś dałem radę. I tak oto zajechaliśmy do Altany gdzie czekała miła niespodzianka dla Krzary - tort imieninowy. Sto lat Krzysztofie!!!
Link do śladu gps