Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MisterDry z miasteczka Częstochowa. Mam przejechane 38876.53 kilometrów w tym 99.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.63 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 54418 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy MisterDry.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:1115.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:48:00
Średnia prędkość:23.23 km/h
Maksymalna prędkość:58.00 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:79.64 km i 3h 25m
Więcej statystyk
  • DST 40.39km
  • Czas 02:27
  • VAVG 16.49km/h
  • Sprzęt Bydle
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wertepami

Czwartek, 12 lipca 2012 · dodano: 12.07.2012 | Komentarze 2

Wypad razem z Przemkiem. Po nockach to nie jest jazda.




  • DST 4.50km
  • Czas 00:14
  • VAVG 19.29km/h
  • Sprzęt Bydle
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miastowo

Środa, 11 lipca 2012 · dodano: 12.07.2012 | Komentarze 0

Odprawa przed PO




  • DST 13.42km
  • Czas 00:42
  • VAVG 19.17km/h
  • VMAX 38.30km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Miastowo

Poniedziałek, 9 lipca 2012 · dodano: 12.07.2012 | Komentarze 0




  • DST 261.60km
  • Czas 11:06
  • VAVG 23.57km/h
  • VMAX 58.00km/h
  • Sprzęt Biała Strzała
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na wojnie z samym sobą

Niedziela, 1 lipca 2012 · dodano: 03.07.2012 | Komentarze 1

Wiem, zabrzmiało jak /dev/santyago. Wielbiciele KDE wiedzą o co chodzi. No ale tak właśnie było. Upał i duchota, o 6-tej rano termometr na wiadukcie na Niepodległości pokazywał temperaturę powietrza 25 stopni a asfaltu 23. Mogło to oznaczać tylko to, że z każdą godziną żar będzie coraz gorszy do zniesienia. I może nie byłoby ze mną tak źle gdybym przed południem dojechał do domu ale o 11:20 byłem w zasadzie w powie drogi. Przynajmniej według pierwszych założeń bo już w trakcie jazdy pojawiły się wątpliwości czy wykonanie planu ma jakieś zdroworozsądkowe uzasadnienia. W dodatku 30km od domu zorientowałem się, że nie wziąłem tylnej lampki. Ale może od początku...
Wypad do Krakowa w te i na zad przesuwałem z tygodnia na tydzień gdzieś od połowy kwietnia. Zawsze coś stanęło na drodze ale w niedzielę nastała ta upragniona chwila. Postanowiłem pokonać trasę podobnie jak w ubiegłym roku. Początek spokojnie by wbić się w odpowiednie tempo ale jakoś nie wychodziło. Niby wiatru nie było a mnie coś hamowało. Czasem tak bywa. Miałem nadzieję, że podjazd pod Mrzygłód będzie przełomem i w końcu się obudzę ale tak się nie stało. Licznik na prostej cały czas pokazuje w granicach 27 km/h ale jest to szczyt moich możliwości. Nie cisnę więcej by się nie zajechać. W Ogrodzieńcu na krzyżówce chwila odpoczynku i mleczny produkt dla ochłody. Pojawiają się pierwsze wątpliwości czy powrót na rowerze to dobry pomysł. Dalej kieruję się na Olkusz i Ojców. Przy kapliczce na wodzie druga przerwa a później już swobodnie i powoli doliną Prądnika. Widoki że hej, a brak asfaltu całkowicie nie przeszkadza.
W końcu dojechałem do Krakowa, ale jakoś nie bardzo pamiętam którędy jechać. Na szczęście dzierlatka na szosie doprowadza mnie pod sukiennice. Pozdrawiam ją z tego miejsca serdecznie. Pod Wawelem natomiast inscenizacja tatarskiego najazdu na gród Kraka połączona ze skromnym targowiskiem. Przez chwilę poczułem się jak na Wolinie :).



Po obiedzie zapadła ostateczna decyzja. Jako, że się lepiej poczułem postanowiłem wracać na dwóch kołach. Kieruję się na Wolbrom. Pierwsze kilometry nie stanowią wielkich problemów, dopiero na podjazdach skwar zaczyna dobijać. Hemoglobina w żyłach zmieniła konsystencję z płynnej na sos do spaghetti bo pikawa wali niemiłosiernie. Każde wniesienie pokonuję na najmniejszym przełożeniu ale i tak 9% w Brzozówce pokonało mnie. Nie pamiętam bym kiedykolwiek serducho tak mi waliło. Ledwo zsiadłem z roweru i po złapaniu oddechu ostatnie 150 metrów podprowadziłem rower, byle do cienia. Gdybym wiedział, że jestem gdzieś w 1/4 drogi do Wolbromia a nie w połowie jak przypuszczałem to bym zawrócił. A tak stwierdziłem, że byle powoli w końcu w Zawierciu wsiądę w pociąg i tyle. Oj ciężko było, najgorzej do Skały a później wzniesienia już jakby delikatniejsze. Nareszcie Wolbrom, później Pilica i ostanie górki przed Ogrodzieńcem. Skwar w końcu zelżał. W Fugasówce zorientowałem się, że na podjeździe nie kręcę na najlżejszym biegu. A może jednak się uda pokonać całą trasę. W Zawierciu na prostej przyspieszam tak by mieć 25km/h. Więcej nie trzeba, jest 19:15 a do domu dwie godziny w takim tempie. Za Mrzygłodem licznik pokazuje prawie 30 i spadają pierwsze krople deszczu. Ochłody nie dają bo rozgrzany asfalt zamienia je w parę. Ale już po chwili z nieba leją się potoki. Widzę, że chmura nie jest zbyt wielka, więc nawet nie myślę o tym by się gdzieś schronić. I w tej przynoszącej ulgę ulewie (a właściwie to chyba było małe gradobicie bo siekało zbyt mocno) przejechałem kilka kilometrów. W Poraju ostatni przystanek by szybko coś zjeść i zmienić szkła na przeźroczyste. Zaczyna coraz bliżej grzmieć. Wzniosłem modły do Bogów bym zdążył przed zmrokiem i coby już mnie tak porządnie nie zlało. Modlitwy zostały wysłuchane a ja byłem przed 21 w domu.

Sława !!!